sobota, 13 lipca 2013

Bobby's Music

Dylan dał się poznać jako artysta folkowy, ale dziś znany jest jako jeden z największych królów rock and rolla. To nie tylko niesamowicie płodny pod względem tworzenia tekstów wokalista, ale także urodzony artysta estradowy. Mimo że, jak sam przyznaje, czasami na zamkniętej scenie dopada go klaustrofobia, Bob nie daje po sobie tego poznać. Promieniuje charyzmą i pewnością siebie, wzbudza podziw niesłabnącą dynamiką – w podobny sposób na scenie zachowywali się chyba tylko Elvis Presley i Frank Sinatra. Jak słusznie zauważa Wiesław Weiss, Dylan ma dar kondensacji (…) doświadczeń artystycznych największych folkowych wykonawców, takich jak Ramblin’ Jack Elliot czy Dave van Ronk. Nie tylko jednak potrafił przejąć charyzmę artystów folkowych, ale dodawał do tego coś od siebie, jedyny i niepodrabialny składnik – swoją wrażliwość. Wniósł ogromny wkład w wykształcenie się estetyki rocka, czyli muzyki jako ekspresji przeżyć i emocji jej twórcy. 


Wszystkie utwory, jakie stworzył, były jak kawałek jego samego, podarowany słuchaczom – do dziś nie można po prostu ich oddzielić jego samego. Takim kawałkiem, jednym z wielu wielu innych, jest Blowin’ In The Wind. Utwór ten, wykonywany z tak specyficznym dla Dylana, beznamiętnym głosem starego człowieka, z konsekwentną linią gitary, kontrastuje genialny i niemalże dramatyczny tekst ze spokojem melodii. Jest doskonałym przykładem na to, że Bobby, jako jeden z niewielu wielkich rock and rollowych artystów, potrafi z połączenia muzyki i tekstu stworzyć zupełnie nową jakość. Być może umiejętności tej Dylan nauczył się podczas niezliczonych nieprzespanych nocy, podczas których zasłuchiwał się w płynące z radia dźwięki wczesnego rock and rolla i rhytm&blues’a w wykonaniu Muddy’ego Watersa, Johna Lee Hookera czy  Jimmy’ego Reeda. Kładłem się spać dopiero po drugiej czy trzeciej nad ranem. Słuchałem wszystkich tych numerów, próbując je później rozgryźć. I właśnie w ten sposób sam zacząłem grać – wspomina późniejszy twórca Like A Rolling Stone. Bob zdecydował, że chce poświęcić swe życie łączeniu słów i muzyki – i to doświadczenie zmieniło nie tylko jego życie, ale także historię rock and rolla. Spuścizna Dylana jest bowiem skarbem, z którego bogactw czerpać będą kolejne pokolenia spragnionych piękna i prawdy muzyków.

Wśród długiej listy cech, które można przypisać Bobowi Dylanowi, analizując jego twórczość, jedna chyba tylko wydaje się adekwatna przy próbie tłumaczenia jego specyficznego zachowania i wyborów. Jest to niesłabnąca otoczka tajemnicy, która otacza artystę przy każdym jego kroku. Tajemnica, która może i chroni go w bezpiecznym schronie prywatności, ale jest też polem do popisu dziennikarzy co do jego biografii. A spekulacji tych jest liczba ogromna. Jakkolwiek by jednak nie było, dla mnie Dylan na zawsze pozostanie tym dwudziestokilkuletnim chłopakiem, który przyjechał do Nowego Jorku w poszukiwaniu sukcesu i, kto wie, popularności. Niezwykła wrażliwość, która go zawsze charakteryzowała, a którą być może nie raz przeklinał, była powodem, dla którego był w stanie napisać tak dużo wspaniałych utworów. Zawsze też jest sam – sam wchodzi na scenę i tak też z niej schodzi, uparty „pan swojego losu.” Idzie dumnie przez życie i nie potrzebuje nikogo innego do pomocy – wspomina jego była przyjaciółka Carole Childs. – A wszystko dzięki temu, że ma wielki talent. Talent? Czy może geniusz? Zdania są podzielone, nie ma jednak wątpliwości co do tego, że Bobby po prostu nie mógłby nie być wielkim artystą. Prawdziwy trubadur, absurdalny, nowy i niewiarygodnie niechlujny – jak go kiedyś opisała Joan Baez- z tlącymi się w nim pragnieniami prawdy i sprawiedliwości, wielki pisarz i poeta, któremu zdarzyło zakochać się w bluesie i folku – Bob Dylan.




Wszystkie grzechy Boba Dylana

Pół wieku minęło, a on dalej śpiewa. Dalej o nim głośno, dużo i wszędzie. Według niezliczonych definicji jest bardem, pisarzem, poetą, politycznym aktywistą, muzykiem. Urodził się jako Robert Allen Zimmerman, ale od przeszło pięćdziesięciu lat każe się nazywać Bob Dylan. O twórczości tego nietuzinkowego artysty były i będą pisane liczne rozprawy, po raz kolejny interpretujące jego „prawdziwą naturę” i  jedyne słuszne motywy, jakimi się w życiu kieruje. Wśród zacnego grona wydanych przez Boba albumów jeden obchodzi w tym roku szczególne urodziny. The Freewheelin’ Bob Dylan – drugi krążek muzyka – po dziś dzień uznawany jest za jedno z jego  najważniejszych wydań. 27 maja 2013 roku mija dokładnie 50 lat od jego powstania.




Niektórych zastanawia, dlaczego odkopujemy stare, zakurzone płyty i przyszywamy im łatkę aktualności. Są jednak takie albumy, które mimo pięćdziesiątki na karku wciąż zaskakują świeżością i wciąż mają coś do powiedzenia. Właśnie taką płytą niezaprzeczalnie jest The Freewheelin’ Bob Dylan. Od czasów jej wydania na początku lat 60. Dylan dał się poznać nie tylko jako instrumentalista i wokalista o magnetycznej osobowości, ale także jako genialny pisarz i kompozytor. Dyskusje na temat rzekomego zaangażowania politycznego Dylana zaczęły się, gdy artysta pojawił się na Marszu na Waszyngton w 1963 roku. Na tej płycie znajduje się także jedna z najważniejszych piosenek w jego karierze  – Blowin’ in the WindThe Freewheelin’ określany jest przez recenzentów muzycznych jako literacka perełka, zbiór hymnów o równości społecznej i jeden z najlepszych albumów amerykańskiego muzyka. W 1963 roku artysta idealnie wpasowywał się w nastroje społeczne panujące wówczas w Stanach Zjednoczonych. Świadomie czy nie, stał się „rzecznikiem swojego pokolenia”. Sam zawsze obruszał się na to określenie, twierdząc, że nigdy nie miał aspiracji do stania się jakimkolwiek rzecznikiem. Nie mógłby chyba jednak zaprzeczyć, że jego druga płyta wspaniale koresponduje z panującym wówczas klimatem walki o prawa obywatelskie i wyraża niepokoje ludzi w sprawie możliwości wybuchu wojny jądrowej. Przeplatane wypełnionymi tęsknotą za ukochaną dziewczyną piosenkami miłosnymi, okraszone tak bardzo specyficznym dla Dylana niebanalnym humorem, zanurzone w folkowo-bluesowej warstwie muzycznej, utwory nie mogły nie poruszyć słuchaczy. Na początku lat 60. Bob eksplodował mocą twórczą i produkował teksty jak opętany. Jego przyjaciele zastanawiali się nawet, pod wpływem jakich narkotyków jest ten, ogarnięty weną, oryginalny młody człowiek. „One po prostu ze mnie wypływają” – tak o swoich tworzonych wciąż wierszach miał ponoć kiedyś powiedzieć sam Bobby.

Jednak jeszcze w 1961 i 1962 roku, gdy wydał swoją pierwszą płytę, Bob Dylan, nic nie zapowiadało tego wybuchu popularności i sukcesu. Po tym ledwo dostrzegalnym krążku Dylan stał niejako na krawędzi porażki i zapomnienia. Pierwsza płyta sprzedała się w nakładzie zaledwie 5000 egzemplarzy, a to i tak w głównej mierze dzięki pomocy producenta Johna Hammonda i zaprzyjaźnionego z nim Johnny’ego Casha. W 1961 roku Dylan najczęściej kojarzył się ludziom jako utalentowany młody wokalista i instrumentalista, pałający uczuciem do muzyki folkowej, bluesowej i gospel. Wśród 13 utworów tylko dwa były jego autorstwa – Talkin’ New York oraz Song to Woody, stworzone jako hołd oddany jego idolowi, Woody’emu Guthrie. Krytycy zastanawiają się, co takiego się stało, że w zaledwie rok po wydaniu swej pierwszej, nieokraszonej sukcesem płyty, artysta wydał na świat tak głośny, nasycony politycznymi znaczeniami i bogaty w nieśmiertelne teksty krążek. Autor biografii muzyka, Clinton Heylin, wysuwa tezę, iż głównym powodem, dla którego Dylan zainteresował się tematem polityki i aktywności społecznej, była… dziewczyna. Nie byle jaka jednak dziewczyna, bo Suze Rotolo, drobna, śliczna, w 1963 roku dwudziestoletnia blondynka, córka członków Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Nie jest tajemnicą, że to właśnie ta ukochana Dylana miała ogromny wpływ na jego twórczość. Jak sam artysta kiedyś powiedział, „Suze siedziała w tych równościowo-wolnościowych klimatach długo przede mną. Uzgadniałem z nią teksty piosenek”. Mimo że Bobby wcześniej nie interesował się polityką, dla swej dziewczyny potrafił się poświęcić i zaczął brać aktywny udział w wydarzeniach politycznych. Jednym z nich, zdecydowanie jednym z najważniejszych, był Marsz na Waszyngton właśnie w 1963 roku, podczas którego, powitany gromkimi brawami, zaśpiewał kilka piosenek. Towarzyszyła mu tam folkowa piosenkarka Joan Baez, przez wielu fanów uważana do dnia dzisiejszego za „idealną dziewczynę dla Boba Dylana”. Aktywne zaangażowanie Boba w Marszu na Waszyngton niejako zaprzecza postawie muzyka niechcącego angażować się w politykę. Nie da się jednak zaprzeczyć, że od momentu wydania płyty The Freewheelin’ Dylan bezpowrotnie związał się ze światem zaangażowanej politycznie muzyki. Można wysnuć tezę, że od czasów płomiennej fascynacji Guthriem – „wyrazicielem problemów i trosk ludu amerykańskiego” – Bob nieświadomie (bądź świadomie) dążył do czynnego udziału w walce o równość społeczną. Robił to nie poprzez wygłaszanie głośnych przemówień czy wymachując flagą, ale przez teksty swoich piosenek i muzykę, która niejednokrotnie efektywniej przemawiała do młodych ludzi, niż właśnie rozgorączkowane mowy polityków.

Jako ciekawostkę można też dodać, że to właśnie Rotolo widnieje na fotografii zdobiącej okładkę albumu – przytulona do trzymającego ręce w kieszeniach młodego Dylana, beztroska blondynka. Kto wie, jak potoczyłaby się twórczość Boba, gdyby nie spotkał na swojej drodze Suze… Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że The Freewheelin’ raczej nie wyglądałoby wówczas tak, jak wygląda obecnie. Potwierdza tę tezę także fakt, że wiele z miłosnych piosenek napisanych przez muzyka w tamtym czasie była ściśle związana z jego tęsknotą za Suze, która po pół roku wspólnego mieszkania wyjechała do Włoch na studia artystyczne.

Bobby zaczął więc pisać piosenki. Od momentu, gdy ten nieodgadniony, tajemniczy i piekielnie utalentowany młody chłopak chwycił za pióro, historia rock and rolla zmieniła swój bieg. Muzyk twierdził, że pisanie wcale nie było takie trudne, bo teksty piosenek same leżą na ulicy, trzeba tylko je chwycić i spisać na papierze. „Gdyby nie ja, ktoś inny na pewno by to zrobił” – powiedział w jednym z wywiadów. Trudno obecnie powiedzieć, czy była to fałszywa skromność czy niedocenianie własnego talentu. Bob zawsze był artystą, który nie dał się opisać jedną etykietą. Nie da się jednak zaprzeczyć, że rok 1963 był czasem, gdy ten zakochany w folku i bluesie młody wokalista niemal każdego dnia wybuchał kolejnym genialnym tekstem piosenki. I to właśnie The Freewheelin’ było miejscem, gdzie mógł je wszystkie umieścić. Niespodziewana erupcja talentu i umiejętności literackich zaskoczyła chyba samego autora. Według pierwotnego planu, podczas sesji nagraniowych w studiu w kwietniu 1962 roku, na płycie miały znaleźć się tylko cztery utwory autorstwa Boba. W rezultacie wydana rok później płyta zawierała aż jedenaście autorskich kawałków wokalisty. Dylan więc albo tak umiejętnie „podnosił piosenki z ziemi i spisywał je na papier”, albo zwyczajnie dał upust swemu, skrywanemu wcześniej, talentowi i pasji literackiej. Zapał do literatury bowiem nie był obecna w życiu Boba dopiero od momentu, gdy nagrywał The Freewheelin’. Już od najmłodszych lat zafascynowany był literaturą i poezją, bliska jego sercu była także subkultura Beat Generation. Jego idolem był „lewicujący bard” Woody Guthrie oraz właśnie sami beatnicy, razem z autorem biblii owego nurtu (książką W drodze) – Jackiem Kerouaciem. Fascynacja postacią Guthriego przejawiała się już niejednokrotnie wcześniej – w wieku 19 lat Dylan rzucił studia i udał się w podróż śladami swego mistrza. Czytywał poezję Arthura Rimbauda (największy wpływ poety można zaobserwować na wydanej po The Freewheelin’ płycie Another side of Bob Dylan).

Od roku 1963 teksty jego utworów ewaluowały w ogromnym tempie – jawiły się jako zjawisko literackie wyjątkowej rangi. Do dziś stanowią przedmiot badań filologów, a samemu autorowi przysporzyły wielu zaszczytów, jak chociażby honorowy doktorat Princeton University. W późniejszych latach Dylan opublikował tom prozy poetyckiej Tarantula i dwa zbiory piosenek, poematów i rysunków: Writings And Drawings By Bob Dylan i Lyrics 1962-1985. Pracował nawet nad powieścią Ho Chi Minh In Harlem, nie wydaną jednak aż do końca lat 80. Od The Freewheelin’ zaczęła się także historia piosenki Blowin’ in the Wind. Czternasta na „Liście 500. utworów wszech czasów magazynu Rolling Stone”, nazwana hymnem walk o prawa obywatelskie lat 60., okrzyknięta najsłynniejszym utworem powojennych czasów czy podejrzewana o plagiat. Piosenka ta bezsprzecznie zasługuje na miano numeru jeden na drugiej płycie Dylana. Co ciekawe, sam autor legendarnego kawałka od samego początku nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co napisał. Tekst, analizowany już od ponad pięćdziesięciu lat przez rzesze fanów, krytyków, recenzentów i filologów, napisał w zaledwie kilka minut, siedząc w kawiarni. „To była po prostu moja kolejna piosenka” – podsumował później. Jak przystało na muzyka zakorzenionego w tradycji folkowej, Bobby oparł swoją kompozycję na temacie pieśni murzyńskiej No More Auction Block For Me. Był to zabieg jak najbardziej dopuszczalny w tym środowisku, dlatego też późniejsze zarzuty co do tego, jakoby utwór Dylana był plagiatem, nie miały racji bytu. Blowin’ in the Wind, dzisiaj uwielbiany przez miliony, w latach 60. nie przypadł do gustu wszystkim krytykom. Uważali, że tekst piosenki jest zbyt chaotyczny i nic nie wnosi dla słuchacza, a do tego jeden wers w żaden sposób nie wiąże się logicznie z następnym. Tom Paxton, amerykański piosenkarz folkowy, powiedział kiedyś nawet, że nienawidzi tego utworu – „To typowy przykład tego, co nazywamy piosenką-listą zakupów, gdzie jedna linijka zupełnie nie wiąże się z kolejną”. Faktycznie, trudno tak naprawdę jednoznacznie określić, co autor miał na myśli, sam Bob, poproszony kiedyś o zdradzenie wymowy utworu, napisał: „Nie mogę za wiele powiedzieć o tej piosence, poza tym, że odpowiedź rozwiewa się na wietrze.” [ang. blowing in the wind]  Jakiekolwiek jednak motywy kierowały twórcą hitu i cokolwiek chciałby nią wyrazić, pozostanie to dla słuchaczy tajemnicą. Nie można jednak się nie zgodzić z Royem Silverem, który stwierdził w latach 60., że Blowin’ in the Wind było kluczem do sukcesu Boba Dylana – „Od tej piosenki wszystko się zaczęło”. Omawiając warstwę tekstową oraz wymowę ideologiczną płyty, nie można zapomnieć o równie ważnym budulcu każdego albumu. Mowa oczywiście o samej muzyce. Drugi krążek Dylana kontrastuje różnorodność tekstów ze spójnością melodii. W większości mamy tu do czynienia z bluesującym folkiem albo folkowym bluesem, z dużą ilością charakterystycznej dla Boba harmonijki i spokojnie rytmicznej, acz zaskakującej gitary. Dają się już jednak usłyszeć, ledwo co prawda dosłyszalne, skłonności Boba do bardziej rockandrollowego grania, od którego tak naprawdę nigdy całkowicie się nie odgrażał.


The Freewheelin’ Bob Dylan do dziś jest na ustach i piórach wielu recenzentów i krytyków. Bezsprzecznie był końcem początku wielkiej kariery Dylana, stał się jego przepustką do wielkiego świata muzyki, kamieniem milowym w jego karierze. Dylan przed i po The Freewheelin’ to prawdopodobnie ta sama osoba, ale świat muzyki przed i po tym albumie zdecydowanie nie był taki sam. Bobby dał się poznać jako genialny twórca tekstów, charyzmatyczny i wrażliwy rockandrollowiec, a przede wszystkim poszukujący prawdziwej jakości muzyki artysta – i takim pozostał do dziś. Wiele jest jednak twarzy, których do tej pory nie okazał – ale ta cecha jego osobowości od ponad pięćdziesięciu lat jest jak magnes dla jego słuchaczy. The Freewheelin’ było początkiem wielu elementów jego twórczości, które do tej pory charakteryzują go w największym stopniu. Literackość tekstów, zaangażowanie (lub poza zaangażowanego) w sprawy społeczne, pisanie pod wpływem uczuć do kobiety oraz niezachwiana pewność wraz z tą niewymuszoną, trudną do opisania charyzmą sceniczną – wszystko rozkwitło na krążku z 1963 roku.