Pół
wieku minęło, a on dalej śpiewa. Dalej o nim głośno, dużo i wszędzie. Według
niezliczonych definicji jest bardem, pisarzem, poetą, politycznym aktywistą,
muzykiem. Urodził się jako Robert Allen Zimmerman, ale od przeszło
pięćdziesięciu lat każe się nazywać Bob Dylan. O twórczości tego nietuzinkowego
artysty były i będą pisane liczne rozprawy, po raz kolejny interpretujące jego
„prawdziwą naturę” i jedyne słuszne motywy,
jakimi się w życiu kieruje. Wśród zacnego grona wydanych przez Boba albumów
jeden obchodzi w tym roku szczególne urodziny. The Freewheelin’ Bob Dylan – drugi krążek muzyka – po dziś dzień
uznawany jest za jedno z jego
najważniejszych wydań. 27 maja 2013 roku mija dokładnie 50 lat od jego powstania.
Niektórych
zastanawia, dlaczego odkopujemy stare, zakurzone płyty i przyszywamy im łatkę
aktualności. Są jednak takie albumy, które mimo pięćdziesiątki na karku wciąż
zaskakują świeżością i wciąż mają coś do powiedzenia. Właśnie taką płytą niezaprzeczalnie
jest The Freewheelin’ Bob Dylan. Od
czasów jej wydania na początku lat 60. Dylan dał się poznać nie tylko jako
instrumentalista i wokalista o magnetycznej osobowości, ale także jako genialny
pisarz i kompozytor. Dyskusje na temat rzekomego zaangażowania politycznego
Dylana zaczęły się, gdy artysta pojawił się na Marszu na Waszyngton w 1963
roku. Na tej płycie znajduje się także jedna z najważniejszych piosenek w jego
karierze – Blowin’ in the Wind. The Freewheelin’ określany jest przez
recenzentów muzycznych jako literacka perełka, zbiór hymnów o równości
społecznej i jeden z najlepszych albumów amerykańskiego muzyka. W 1963 roku
artysta idealnie wpasowywał się w nastroje społeczne panujące wówczas w Stanach
Zjednoczonych. Świadomie czy nie, stał się „rzecznikiem swojego pokolenia”. Sam
zawsze obruszał się na to określenie, twierdząc, że nigdy nie miał aspiracji do
stania się jakimkolwiek rzecznikiem. Nie mógłby chyba jednak zaprzeczyć, że
jego druga płyta wspaniale koresponduje z panującym wówczas klimatem walki o
prawa obywatelskie i wyraża niepokoje ludzi w sprawie możliwości wybuchu wojny
jądrowej. Przeplatane wypełnionymi tęsknotą za ukochaną dziewczyną piosenkami
miłosnymi, okraszone tak bardzo specyficznym dla Dylana niebanalnym humorem, zanurzone
w folkowo-bluesowej warstwie muzycznej, utwory nie mogły nie poruszyć
słuchaczy. Na początku lat 60. Bob eksplodował mocą twórczą i produkował teksty
jak opętany. Jego przyjaciele zastanawiali się nawet, pod wpływem jakich
narkotyków jest ten, ogarnięty weną, oryginalny młody człowiek. „One po prostu
ze mnie wypływają” – tak o swoich tworzonych wciąż wierszach miał ponoć kiedyś
powiedzieć sam Bobby.
Jednak
jeszcze w 1961 i 1962 roku, gdy wydał swoją pierwszą płytę, Bob Dylan, nic nie zapowiadało tego
wybuchu popularności i sukcesu. Po tym ledwo dostrzegalnym krążku Dylan stał
niejako na krawędzi porażki i zapomnienia. Pierwsza płyta sprzedała się w
nakładzie zaledwie 5000 egzemplarzy, a to i tak w głównej mierze dzięki pomocy
producenta Johna Hammonda i zaprzyjaźnionego z nim Johnny’ego Casha. W 1961
roku Dylan najczęściej kojarzył się ludziom jako utalentowany młody wokalista i
instrumentalista, pałający uczuciem do muzyki folkowej, bluesowej i gospel.
Wśród 13 utworów tylko dwa były jego autorstwa – Talkin’ New York oraz Song to
Woody, stworzone jako hołd oddany jego idolowi, Woody’emu Guthrie. Krytycy
zastanawiają się, co takiego się stało, że w zaledwie rok po wydaniu swej
pierwszej, nieokraszonej sukcesem płyty, artysta wydał na świat tak głośny,
nasycony politycznymi znaczeniami i bogaty w nieśmiertelne teksty krążek. Autor
biografii muzyka, Clinton Heylin, wysuwa tezę, iż głównym powodem, dla którego
Dylan zainteresował się tematem polityki i aktywności społecznej, była…
dziewczyna. Nie byle jaka jednak dziewczyna, bo Suze Rotolo, drobna, śliczna, w
1963 roku dwudziestoletnia blondynka, córka członków Komunistycznej Partii
Stanów Zjednoczonych. Nie jest tajemnicą, że to właśnie ta ukochana Dylana
miała ogromny wpływ na jego twórczość. Jak sam artysta kiedyś powiedział, „Suze
siedziała w tych równościowo-wolnościowych klimatach długo przede mną.
Uzgadniałem z nią teksty piosenek”. Mimo że Bobby wcześniej nie interesował się
polityką, dla swej dziewczyny potrafił się poświęcić i zaczął brać aktywny udział
w wydarzeniach politycznych. Jednym z nich, zdecydowanie jednym z
najważniejszych, był Marsz na Waszyngton właśnie w 1963 roku, podczas którego,
powitany gromkimi brawami, zaśpiewał kilka piosenek. Towarzyszyła mu tam
folkowa piosenkarka Joan Baez, przez wielu fanów uważana do dnia dzisiejszego
za „idealną dziewczynę dla Boba Dylana”. Aktywne zaangażowanie Boba w Marszu na
Waszyngton niejako zaprzecza postawie muzyka niechcącego angażować się w
politykę. Nie da się jednak zaprzeczyć, że od momentu wydania płyty The Freewheelin’ Dylan bezpowrotnie
związał się ze światem zaangażowanej politycznie muzyki. Można wysnuć tezę, że
od czasów płomiennej fascynacji Guthriem – „wyrazicielem problemów i trosk ludu
amerykańskiego” – Bob nieświadomie (bądź świadomie) dążył do czynnego udziału w
walce o równość społeczną. Robił to nie poprzez wygłaszanie głośnych przemówień
czy wymachując flagą, ale przez teksty swoich piosenek i muzykę, która
niejednokrotnie efektywniej przemawiała do młodych ludzi, niż właśnie rozgorączkowane
mowy polityków.
Jako
ciekawostkę można też dodać, że to właśnie Rotolo widnieje na fotografii
zdobiącej okładkę albumu – przytulona do trzymającego ręce w kieszeniach
młodego Dylana, beztroska blondynka. Kto wie, jak potoczyłaby się twórczość Boba,
gdyby nie spotkał na swojej drodze Suze… Można chyba zaryzykować stwierdzenie,
że The Freewheelin’ raczej nie
wyglądałoby wówczas tak, jak wygląda obecnie. Potwierdza tę tezę także fakt, że
wiele z miłosnych piosenek napisanych przez muzyka w tamtym czasie była ściśle
związana z jego tęsknotą za Suze, która po pół roku wspólnego mieszkania
wyjechała do Włoch na studia artystyczne.
Bobby
zaczął więc pisać piosenki. Od momentu, gdy ten nieodgadniony, tajemniczy i
piekielnie utalentowany młody chłopak chwycił za pióro, historia rock and rolla
zmieniła swój bieg. Muzyk twierdził, że pisanie wcale nie było takie trudne, bo
teksty piosenek same leżą na ulicy, trzeba tylko je chwycić i spisać na
papierze. „Gdyby nie ja, ktoś inny na pewno by to zrobił” – powiedział w jednym
z wywiadów. Trudno obecnie powiedzieć, czy była to fałszywa skromność czy
niedocenianie własnego talentu. Bob zawsze był artystą, który nie dał się
opisać jedną etykietą. Nie da się jednak zaprzeczyć, że rok 1963 był czasem,
gdy ten zakochany w folku i bluesie młody wokalista niemal każdego dnia
wybuchał kolejnym genialnym tekstem piosenki. I to właśnie The Freewheelin’ było miejscem, gdzie mógł je wszystkie umieścić.
Niespodziewana erupcja talentu i umiejętności literackich zaskoczyła chyba samego
autora. Według pierwotnego planu, podczas sesji nagraniowych w studiu w
kwietniu 1962 roku, na płycie miały znaleźć się tylko cztery utwory autorstwa
Boba. W rezultacie wydana rok później płyta zawierała aż jedenaście autorskich
kawałków wokalisty. Dylan więc albo tak umiejętnie „podnosił piosenki z ziemi i
spisywał je na papier”, albo zwyczajnie dał upust swemu, skrywanemu wcześniej,
talentowi i pasji literackiej. Zapał do literatury bowiem nie był obecna w
życiu Boba dopiero od momentu, gdy nagrywał The
Freewheelin’. Już od najmłodszych lat zafascynowany był literaturą i
poezją, bliska jego sercu była także subkultura Beat Generation. Jego idolem
był „lewicujący bard” Woody Guthrie oraz właśnie sami beatnicy, razem z autorem
biblii owego nurtu (książką W drodze)
– Jackiem Kerouaciem. Fascynacja postacią Guthriego przejawiała się już
niejednokrotnie wcześniej – w wieku 19 lat Dylan rzucił studia i udał się w
podróż śladami swego mistrza. Czytywał poezję Arthura Rimbauda (największy
wpływ poety można zaobserwować na wydanej po The Freewheelin’ płycie Another
side of Bob Dylan).
Od
roku 1963 teksty jego utworów ewaluowały w ogromnym tempie – jawiły się jako
zjawisko literackie wyjątkowej rangi. Do dziś stanowią przedmiot badań
filologów, a samemu autorowi przysporzyły wielu zaszczytów, jak chociażby
honorowy doktorat Princeton University. W późniejszych latach Dylan opublikował
tom prozy poetyckiej Tarantula i dwa
zbiory piosenek, poematów i rysunków: Writings
And Drawings By Bob Dylan i Lyrics
1962-1985. Pracował nawet nad powieścią Ho
Chi Minh In Harlem, nie wydaną jednak aż do końca lat 80. Od The Freewheelin’ zaczęła się także
historia piosenki Blowin’ in the Wind. Czternasta
na „Liście 500. utworów wszech czasów magazynu Rolling Stone”, nazwana hymnem
walk o prawa obywatelskie lat 60., okrzyknięta najsłynniejszym utworem
powojennych czasów czy podejrzewana o plagiat. Piosenka ta bezsprzecznie
zasługuje na miano numeru jeden na drugiej płycie Dylana. Co ciekawe, sam autor
legendarnego kawałka od samego początku nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego,
co napisał. Tekst, analizowany już od ponad pięćdziesięciu lat przez rzesze
fanów, krytyków, recenzentów i filologów, napisał w zaledwie kilka minut,
siedząc w kawiarni. „To była po prostu moja kolejna piosenka” – podsumował
później. Jak przystało na muzyka zakorzenionego w tradycji folkowej, Bobby
oparł swoją kompozycję na temacie pieśni murzyńskiej No More Auction Block For Me. Był to zabieg jak najbardziej
dopuszczalny w tym środowisku, dlatego też późniejsze zarzuty co do tego,
jakoby utwór Dylana był plagiatem, nie miały racji bytu. Blowin’ in the Wind, dzisiaj uwielbiany przez miliony, w latach 60.
nie przypadł do gustu wszystkim krytykom. Uważali, że tekst piosenki jest zbyt
chaotyczny i nic nie wnosi dla słuchacza, a do tego jeden wers w żaden sposób
nie wiąże się logicznie z następnym. Tom Paxton, amerykański piosenkarz
folkowy, powiedział kiedyś nawet, że nienawidzi tego utworu – „To typowy
przykład tego, co nazywamy piosenką-listą zakupów, gdzie jedna linijka zupełnie
nie wiąże się z kolejną”. Faktycznie, trudno tak naprawdę jednoznacznie
określić, co autor miał na myśli, sam Bob, poproszony kiedyś o zdradzenie
wymowy utworu, napisał: „Nie mogę za wiele powiedzieć
o tej piosence, poza tym, że odpowiedź rozwiewa się na wietrze.” [ang. blowing
in the wind] Jakiekolwiek jednak
motywy kierowały twórcą hitu i cokolwiek chciałby nią wyrazić, pozostanie to
dla słuchaczy tajemnicą. Nie można jednak się nie zgodzić z Royem Silverem,
który stwierdził w latach 60., że Blowin’
in the Wind było kluczem do sukcesu Boba Dylana – „Od tej piosenki wszystko
się zaczęło”. Omawiając warstwę
tekstową oraz wymowę ideologiczną płyty, nie można zapomnieć o równie ważnym
budulcu każdego albumu. Mowa oczywiście o samej muzyce. Drugi krążek Dylana
kontrastuje różnorodność tekstów ze spójnością melodii. W większości mamy tu do
czynienia z bluesującym folkiem albo folkowym bluesem, z dużą ilością
charakterystycznej dla Boba harmonijki i spokojnie rytmicznej, acz zaskakującej
gitary. Dają się już jednak usłyszeć, ledwo co prawda dosłyszalne, skłonności
Boba do bardziej rockandrollowego grania, od którego tak naprawdę nigdy
całkowicie się nie odgrażał.
The Freewheelin’ Bob Dylan do dziś
jest na ustach i piórach wielu recenzentów i krytyków. Bezsprzecznie był końcem
początku wielkiej kariery Dylana, stał się jego przepustką do wielkiego świata
muzyki, kamieniem milowym w jego karierze. Dylan przed i po The Freewheelin’ to prawdopodobnie ta
sama osoba, ale świat muzyki przed i po tym albumie zdecydowanie nie był taki
sam. Bobby dał się poznać jako genialny twórca tekstów, charyzmatyczny i
wrażliwy rockandrollowiec, a przede wszystkim poszukujący prawdziwej jakości
muzyki artysta – i takim pozostał do dziś. Wiele jest jednak twarzy, których do
tej pory nie okazał – ale ta cecha jego osobowości od ponad pięćdziesięciu lat
jest jak magnes dla jego słuchaczy. The
Freewheelin’ było początkiem wielu elementów jego twórczości, które do tej
pory charakteryzują go w największym stopniu. Literackość tekstów,
zaangażowanie (lub poza zaangażowanego) w sprawy społeczne, pisanie pod wpływem
uczuć do kobiety oraz niezachwiana pewność wraz z tą niewymuszoną, trudną do
opisania charyzmą sceniczną – wszystko rozkwitło na krążku z 1963 roku.