Dylan
dał się poznać jako artysta folkowy, ale dziś znany jest jako jeden z największych
królów rock and rolla. To nie tylko niesamowicie płodny pod względem tworzenia
tekstów wokalista, ale także urodzony artysta estradowy. Mimo że, jak sam
przyznaje, czasami na zamkniętej scenie dopada go klaustrofobia, Bob nie daje
po sobie tego poznać. Promieniuje charyzmą i pewnością siebie, wzbudza podziw
niesłabnącą dynamiką – w podobny sposób na scenie zachowywali się chyba tylko
Elvis Presley i Frank Sinatra. Jak słusznie zauważa Wiesław Weiss, Dylan
ma dar kondensacji (…) doświadczeń artystycznych największych folkowych
wykonawców, takich jak Ramblin’ Jack Elliot czy Dave van Ronk. Nie tylko jednak potrafił przejąć charyzmę
artystów folkowych, ale dodawał do tego coś od siebie, jedyny i niepodrabialny
składnik – swoją wrażliwość. Wniósł
ogromny wkład w wykształcenie się estetyki rocka, czyli muzyki jako ekspresji
przeżyć i emocji jej twórcy.
Wszystkie
utwory, jakie stworzył, były jak kawałek jego samego, podarowany słuchaczom –
do dziś nie można po prostu ich oddzielić jego samego. Takim kawałkiem, jednym
z wielu wielu innych, jest Blowin’ In The
Wind. Utwór ten, wykonywany z tak specyficznym dla Dylana, beznamiętnym
głosem starego człowieka, z konsekwentną linią gitary, kontrastuje genialny i
niemalże dramatyczny tekst ze spokojem melodii. Jest doskonałym przykładem na
to, że Bobby, jako jeden z niewielu wielkich rock and rollowych artystów,
potrafi z połączenia muzyki i tekstu stworzyć zupełnie nową jakość. Być może
umiejętności tej Dylan nauczył się podczas niezliczonych nieprzespanych nocy,
podczas których zasłuchiwał się w płynące z radia dźwięki wczesnego rock and
rolla i rhytm&blues’a w wykonaniu Muddy’ego Watersa,
Johna Lee Hookera czy Jimmy’ego Reeda. Kładłem się spać dopiero po drugiej czy
trzeciej nad ranem. Słuchałem wszystkich tych numerów, próbując je później
rozgryźć. I właśnie w ten sposób sam zacząłem grać – wspomina późniejszy
twórca Like A Rolling Stone. Bob zdecydował, że chce poświęcić swe życie łączeniu słów i muzyki – i to
doświadczenie zmieniło nie tylko jego życie, ale także historię rock and rolla.
Spuścizna Dylana jest bowiem skarbem, z którego bogactw czerpać będą kolejne
pokolenia spragnionych piękna i prawdy muzyków.
Wśród długiej listy cech, które można przypisać Bobowi Dylanowi,
analizując jego twórczość, jedna chyba tylko wydaje się adekwatna przy próbie
tłumaczenia jego specyficznego zachowania i wyborów. Jest to niesłabnąca otoczka
tajemnicy, która otacza artystę przy każdym jego kroku. Tajemnica, która może i
chroni go w bezpiecznym schronie prywatności, ale jest też polem do popisu
dziennikarzy co do jego biografii. A spekulacji tych jest liczba ogromna.
Jakkolwiek by jednak nie było, dla mnie Dylan na zawsze pozostanie tym
dwudziestokilkuletnim chłopakiem, który przyjechał do Nowego Jorku w
poszukiwaniu sukcesu i, kto wie, popularności. Niezwykła wrażliwość, która go
zawsze charakteryzowała, a którą być może nie raz przeklinał, była powodem, dla
którego był w stanie napisać tak dużo wspaniałych utworów. Zawsze też jest sam
– sam wchodzi na scenę i tak też z niej schodzi, uparty „pan swojego losu.” Idzie dumnie przez życie i nie
potrzebuje nikogo innego do pomocy – wspomina jego była
przyjaciółka Carole Childs. – A wszystko
dzięki temu, że ma wielki talent. Talent? Czy może geniusz? Zdania są podzielone, nie ma jednak wątpliwości co do
tego, że Bobby po prostu nie mógłby nie być wielkim artystą. Prawdziwy
trubadur, absurdalny,
nowy i niewiarygodnie niechlujny – jak go
kiedyś opisała Joan Baez- z tlącymi się w nim
pragnieniami prawdy i sprawiedliwości, wielki pisarz i poeta, któremu zdarzyło
zakochać się w bluesie i folku – Bob Dylan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz