wtorek, 1 stycznia 2013

"Muzyka z przymrużeniem oka." Wywiad z Fiszem.


Absolutny rarytas polskiej hip-hopowej sceny muzycznej. Jego teksty przeszły już do klasyki, a łączenie różnych gatunków muzycznych stworzyło zupełnie nową markę. Na scenie bomba energii, podczas wywiadu spokojny człowiek, który poważnie podchodzi do swojej pracy. Porządnie, ale na luzie. Bez niepotrzebnych kompromisów, za to z przekornym eksperymentowaniem. To nikt inny tylko Fisz, który podczas wrocławskich Juwenaliów zaserwował publiczności niezapomniany koncert. Rozmawiamy o młodzieńczym buncie, Paszportach i o Beastie Boys. Ale przede wszystkim – o muzyce.


Jak Pan wspomina swoje studenckie lata? Też Pan biegał po Pochodach Juwenaliowych?

Tak, bywało, że się tam pojawiałem. Pamiętam zespoły, które były obecne prawie na wszystkich Juwenaliach. Tak, biegałem tam jeszcze za czasów liceum, wtedy to były wielkie wydarzenia... Ja po prostu lubię koncerty i taka atmosfera mi bardzo odpowiada.

Czy w dzieciństwie nie czuł się Pan trochę „skazany na muzykę?” Bo tata był muzykiem i muzyka zawsze w domu była obecna bardzo mocno. Nie miał Pan takich momentów buntu, że muzyka to właśnie nie jest to, co chciał Pan robić?

Oczywiście, miałem momenty buntu, aczkolwiek nie ze względu na muzykę. Ja zawsze byłem kolekcjonerem płyt, bardzo się tym interesowałem. A momenty buntu polegały na tym, że na złość chciałem słuchać zupełnie innej muzyki, niż była obecna w domu. Wtedy to zainteresowałem się heavy metalem, który paradoksalnie doprowadził mnie do hip-hopu, który był przecież zupełnie inaczej skonstruowany niż ta muzyka, której się nasłuchałem w domu. Natomiast miałem różne pomysły na życie, bo praca muzyka nie jest pracą stabilną; zawsze jest ten moment adrenaliny, dużo się jeździ itd. Będąc konsekwentnym jednak zawsze proponuje się to, w czym się zakochało i w czym się dobrze czuje na scenie – nie zawsze bywa to łatwe, ale warto. Jestem więc bardzo szczęśliwy, że robię to, co chciałem.

W Pana twórczości słychać olbrzymie ilości różnych gatunków. Skąd taki kolaż? Czy nie łatwiej byłoby zatrzymać się w jednym gatunku, na przykład w hip-hopie? Po co tak łączyć?

Dla mnie muzyka jest pewnym dialogiem, pewną zabawą. Tych koncertów gramy już trochę i jest to takie przymrużenie oka, że z jednej strony pojawia się AC/DC, z drugiej rzeczy klasycznie jazzujące. Dla mnie tak naprawdę hip-hop był zawsze mieszanką gatunkową. Jeżeli był rap, czyli gadanie, i duża uwaga poświęcona samemu rytmowi, to w samplach przewijało się wszystko; jazz, granie gitarowe. Więc dla mnie jest to pewna naturalna kolej rzeczy, że próbujemy chwytać się tego wszystkiego, czego się nasłuchaliśmy i co nam sprawiało w życiu frajdę, i wyciągać te fragmenty, które nam pasują, albo takie, które nam sprawiają radość w graniu.

W 2007 roku wraz bratem otrzymał Pan Paszport Polityki (w kategoriach pop-rock-estrada). W uzasadnieniu napisano min., że dostaliście nagrodę za „nową definicję hip-hopu”. Jaka to definicja, Pana zdaniem? Czy jest w ogóle możliwe tworzenie „definicji” konkretnych gatunków muzyki?

Nie, myślę, że nie. To pewnie jest jakieś uzasadnienie panów redaktorów, którzy lubią się zawsze takimi określeniami bawić. Dla mnie to było takie prestiżowe, fajne wyróżnienie. Wyróżnienie za to, co opowiadaliśmy, połączenie różnych gatunków. Wyjście z takiego hermetycznego pudełka i otwarcie się na dźwięki. Kiedy zaczynaliśmy grać, cały taki uniform, całe środowisko, z jakiego wyrastaliśmy, miało ogromny wpływ, natomiast my szukaliśmy swojego indywidualnego języka. Ja lubię muzykę autorską, która powstaje w wyniku twórczej interpretacji tego, czego się w życiu nasłuchało.

Teksty Pana utworów urosły już na polskiej scenie muzycznej niemal do rangi legendy. To taki naturalny talent czy wypracowana umiejętność?

Wydaje mi się, że dużo w tym jest też jakiejś takiej pracy. Wszystko to, co robimy, sprawia nam dużą radość i to chyba czuć. Jest z jednej strony pazur, a z drugiej strony taka szczerość, która nam już towarzyszy 10 lat. Natomiast dla mnie hip-hop był takim gatunkiem, gdzie tekst w języku polskim można było popsuć, połamać, pobawić się nim w naturalny sposób. A że język jest zacny i moim zdaniem bardzo melodyjny, to fajnie się powygłupiać.

Wasz ostatni projekt, Kim Nowak,  jest właśnie dlatego tak interesujący, bo surowy, bez użycia komputerów przy nagrywaniu. Brzmienie jest czysto garażowe, bezkompromisowe, najczystsze wcielenie punku. Natomiast na pozostałych płytach mieszacie różne gatunki. Czy takie właśnie, surowe brzmienie Kim Nowak to był zwykły eksperyment czy jakieś przemyślane przesłanie,  manifest?

Większość płyt, które nagrywamy, wynikają z różnych spotkań. Kim Nowak powstało dzięki spotkaniu z Michałem Sobolewskim. Okazało się, że nasłuchał się w liceum takiej samej muzyki, do której my z Emade też tęskniliśmy. Ja uwielbiam sample, uwielbiam komputery i lubię to potem przetwarzać na energię zespołową. Ale takie tęsknoty za brudnym graniem w trio, w takiej podstawowej, rock and rollowej, rockowej konfiguracji bardzo mi odpowiadało. To nie do końca jest eksperyment, to jest zespół z krwi i kości i pracujemy teraz nad kolejną płytą.

Czyli będzie jeszcze więcej rocka?

Będzie, jasne!




Jak się Pan czuje po śmierci Adama Yaucha (byłego wokalisty i jednego z trzech założycieli Beastie Boys)? Czy według Pana skończyła się pewna epoka hip-hopu?

Era hip-hopu pewnie się nie skończyła. Hip-hop jest muzyką bardzo dynamiczną i dynamicznie się rozwijającą. Ja rzeczywiście największy sentyment mam do tego, co działo się w latach 90tych, a Beastie Boys było dla mnie zawsze zespołem bardzo ważnym, ze względu na ich sposób produkcji i sposób też poczucia humoru, sposób zabawy słowem, manifest, którego wcześniej nie spotkałem w hip-hopie, z jednej strony polityczne, z drugiej takie bardzo antyszowinistyczne nastawienie. Oni przeszli straszną rewolucję, od pierwszej płyty, gdzie wszystko było wyreżyserowane, gdzie byli takimi niedobrymi chłopakami z puszkami od piwa. Płyta Check Your Head mnie zupełnie rozwaliła. To był zespół, który wszędzie na świecie przeniknął do popkultury. Pamiętam, to były takie trzy postacie bardzo ważne dla tego, co się działo wtedy w rozgłośniach radiowych, chociaż pewnie nie do końca w polskich. Współpracowali z wieloma artystami; to był bardzo eklektyczny świat i chyba rzeczywiście pierwsze światło na muzykę hip-hopową, gdzie zespół wkroczył na scenę mainstreamową, wręcz popkulturową. Tak więc Beastie Boys to zespół bardzo ważny, a  śmierć jednego z założycieli jest na pewno przykrą wiadomością.

Jeśli chodzi o plany na przyszłość, to rozumiem, że szykuje się nowa płyta Kim Nowak?

Tak, nad tym pracujemy, i mam nadzieję, że się ukaże jeszcze w tym roku.





(tekst opublikowany w maju 2012)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz