Mówi się, że jest magią. Mówi się, że to styl
życia. Niektórzy twierdzą, że bez niego nie ma Muzyki. Rock and roll – jaki jest
naprawdę? Czym jest naprawdę? Pytanie dosyć pretensjonalne i już na samym
początku możemy stwierdzić, że odpowiedzi jest tyle, ile jego słuchaczy.
Podejmę jednak wyzwanie i postaram się w choć małym stopniu podsumować, czym
prawdziwy Rock and Roll jest właśnie tylko i wyłącznie dla mnie. Ostatecznie,
jak powiedział Neil Young, Rock and roll
is here to stay…
Preaching the blues
Nie jest tajemnicą, że gdyby nie było bluesa,
Rock and Roll prawdopodobnie by się nie narodził. Niektórzy, zatopieni w metalowej
biżuterii, przyduszeni zbyt ciasnymi skórzanymi ubrankami i nieco przygnieceni
ciężarem żelu na swoim irokezie mogą o tym niestety zapominać. Dlaczego fakt,
że blues był prapoczątkiem Rock and Rolla jest aż tak ważny? Bo bez bluesa Rock
and Roll nie byłby aż tak PRAWDZIWY. W bluesie, jak w żadnym innym gatunku
muzyki, można niemal zobaczyć emocje, jakie wyzierają z dźwięków. Smutek,
melancholia, rozczarowanie, miłość, a czasami po prostu czysta, prosta radość z
grania – ja zwyczajnie wierzę, że to, co słyszę, jest prawdziwe. Rock and Roll
w pierwszych latach swojego powstawania oddychał powietrzem bluesowego stylu
życia. To dlatego jest na tyle prosty, że porwał tłumy i na tyle uczciwy, że
niemożliwy do zakwestionowania.
Muddy Waters jest pierwszą osobą, która
wizualizuje mi się, gdy myślę o bluesie. Nie ma sensu przytaczać teraz całej
jego biografii i udowadniać, że jest niekwestionowanym królem tego gatunku.
Wystarczy, że posłuchamy tego:
Bring me back to the 60’s
Lata 60. to moja ulubiona dekada. Nie, nie
lata 70. ze swoim seksualnym wyuzdaniem, długimi spódnicami, kwiatami we włosach
i Woodstockowym tańcem w błocie. Lata sześćdziesiąte urodziły Rock and Roll
takiego właśnie, do jakiego ja zawsze wracam i który nigdy mi się nie znudzi.
Młodzi Stonesi, młodzi Beatlesi, Chuck Berry, The Sonics, Herman’s Hermits,
młodzi The Kinks… serce roście jak się patrzy na tych wszystkich kochanych
chłopaków (bo mimo wszystko Bitelsi też byli fajni ;))
Jednak tym, co najbardziej porywa w Rock and
Rollu, a co w latach 60. właśnie było najbardziej widoczne, jest niezmącona
radość z życia i z grania, którą po prostu słychać. Energia i inspiracja,
jakiej nie doświadczyłam nigdzie indziej, jak tylko w tym gatunku z tejże
dekady. Wystarczy spojrzeć na Chucka Berry’yego i jego dziecięcy uśmiech, by zapomnieć
o wszelkich smutkach. Zbyt emocjonalnie? Pewnie i tak, ale cóż z tego, skoro
Chuck, w wieku ponad już osiemdziesięciu lat dalej trzyma się wspaniale, dalej
tak samo cudownie się uśmiecha, a przede wszystkim wciąż gra Rock and Rolla! John Lennon chyba żywił podobne uczucia do tego muzyka, bo powiedział
kiedyś, że If you tried to give rock and
roll another name, you might call it ‘Chuck Berry’.
Rock and Rollin’ Love
Za niedocenianym polskim zespołem o
wdzięcznej nazwie CzerWąsi, powiem, że Modlę
się o miłość. A dokładniej, o Rock and Rollową milość ;) Tym samym zaliczam
się do rzeszy równie przegranych dziewczyn, które słabością do potarganych
chłopaków z gitarami okupiły wiele niezapomnianych koncertów… Cóż, smutne to
dosyć, ale po co ukrywać, że mam syndrom grouppie, skoro i tak większość moich
znajomych o tym wie. W każdym razie głupcem jest ten, kto twierdzi, że Rock and
Roll to tylko przyjemność dla uszu. Ten gatunek muzyczny jak żaden inny
(paradoksalnie) potrafi uczynić z jego wykonawców bogów seksu. Tym bardziej
jest to niemal niemożliwe do osiągnięcia, jak się spojrzy na przykład na panów z The Who albo The Motorhead… A jednak. W czym tkwi magia? Można
mówić, że w rytmie, że w tekstach, w gitarach czy w zachowaniu scenicznym. Bez
znaczenia - niech już każda z pań wypowie się za siebie. Ja w tym czasie
pooglądam sobie (młodego) Jima i (młodego) Boba, moich dwóch ulubionych
chłopaków.
Party Rock Anthem
Był blues, była radość życia, byli chłopcy,
nadszedł czas na imprezy. Nie bez powodu przecież powstało hasło Sex, drugs and rock’n’roll. Sama
przyłapałam się nie raz, przypominając sobie któreś tam imprezy, że „o, ta to była
bardzo rock and rollowa.” Skąd w ogóle wziął się taki miernik sukcesu dobrej
zabawy? Zwyczajnie – ze stylu życia muzyków, którzy Rock and Rolla grali. Imprezy The Rolling Stones, Led Zeppelin czy The Doors przeszły już do
legendy.
Ku inspiracji polecam klip nagrany przez Davida
Bowiego i Micka Jaggera; całkiem przewrotnie wybrany tutaj jako ilustrację Rock
and Rollowej imprezy. W końcu któż nie chciałby wybrać się w miasto z tymi
dwoma dżentelmenami? Ja pierwsza ustawiam się w kolejce!
I love Rock and Roll
A zatem, czy znajdziemy jedną sztywną
definicję Rock and Rolla? Można próbować, ale z całym przekonaniem stwierdzam,
że będą to bezowocne poszukiwania. Rock and Rolla właśnie dlatego nie da się w
jeden prosty sposób zdefiniować, bo zbyt bardzo przesiąknięty jest tym, co w
życiu świetne. Nie jest tylko muzyką; to
styl zachowania i sposób podejmowania decyzji i pewna jestem, że wiele osób
podpisałoby się pod tą deklaracją. Samo w sobie jednak ciekawe jest szukanie
ciągle wyznaczników tego, co może być nazywane „Rock and Rollowym” i nad tym,
między innymi, będę się w następnych postach zastanawiać.
Sama sobie życzę miłej podróży…
A póki co, kończę dzisiejsze kazanie
znakomitym utworem I love rock and roll w
wykonaniu zespołu The Arrows. Jest to moje najulubieńsze na świecie wykonanie
tej piosenki! Nie dość, że ów zespół zagrał ją jako pierwszy, to jeszcze aż
czuć z klipu czystą radość z grania. Bo czy nie o to w tej Muzyce chodzi? Chyba tak, bo całkowicie zgadzam się z Elvisem, że Rock and roll music, if you like it, if you feel it, you can’t help but
to move to it.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz